thewheel

blog rowerowy

mariox z miasta
km:100233.75
km teren:848.20
czas:226d 04h 12m
pr. średnia:18.27 km/h
podjazdy:439260 m

Moje rowery

Znajomi

Szukaj

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mariox.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Mój drugi raz na BBT

Piątek, 21 sierpnia 2020
km:1022.57km teren:0.00
czas:48:08km/h:21.24

Po pierwszym razie łatwiej coś napisać, bo emocji jakby więcej. Po drugim... człowiek jest trochę lepiej przygotowany, mniej spraw jest w stanie go zaskoczyć. Tak by się przynajmniej wydawało. No nic, spróbuję :)
Dwa lata temu popełniłem udział w najdłuższym jak dotychczas (1038 km) jednorazowym wypadzie na rowerze. Gdzieś to nawet opisałem, ale kto by tam teraz czytał coś, co miało miejsce dwa lata temu :)

Pierwsza i zasadnicza różnica, jaką należy wymienić to to, jak wyglądał dzień "przed". Dzień przed w edycji 2020 spędzałem bez Kolegów, którzy również startowali w tamtej edycji. Skutek był taki, że na nocleg wróciłem w zasadzie bez obciążeń w organizmie wynikających z celebrowania dość długiego nie widzenia się ze wspomnianym Koleżeństwem ;)

Pierwsza niespodzianka spotkała mnie już w pociągu do Świnoujścia, bo w wagonie spotkałem trójkę Znajomych z wcześniejszych ultramaratonów. Podróż upłynęła więc całkiem miło.



Po przyjeździe rozłożyłem się na kwarterze, po czym pojechałem na obiadek do Międzyzdrojów. Po obiadku i powrocie do Świnoujścia zostawiłem rower i poszedłem na Latarnię Morską. Kawał drogi tam było, jak się okazało. Potem pokręciłem się jeszcze po centrum miasta, wróciłem na kwaterę i poszedłem spać.

Rano dojechali kolejni znajomi, którzy planowali start w sobotni poranek. Ja po śniadaniu wyskoczyłem na plażę, trochę pospacerowałem, zjadłem obiadek i wróciłem na kwaterę szykować się do startu. Mój start był zaplanowany na 20.05, ale było trochę zamieszania z bagażami i czas ten uległ przesunięciu o kilka minut. Na starcie były znane już z "Pierścienia Tysiąca Jezior" Wiedźmuchy, które miotłami motywowały zawodników do jazdy :)



Na promie Bielik, z którego startowaliśmy, w naszej grupie było nas tylko trzech z sześciu planowanych na tę godzinę osób. Inni nie zdążyli z montażem GPS-ów, więc wystartowali później. Nasza trójka znała się już z ultramaratonu "Piękny Wschód". Byli to Piotrek z Poznania i Tomek z Kozienic. Z Tomkiem przejechaliśmy cały dystans "Pięknego Wschodu", plan był taki, aby to samo powtórzyć na BBT.



W końcu wystartowaliśmy. Jeszcze na terenie Świnoujścia dogoniliśmy największego Przekozaka, jaki wystartował w tej edycji BBT-oura. Był to Robert Woźniak, który przejechał już ten ultramaraton niejeden raz, ale tym razem postanowił zrobić to w nietypowy sposób. Wcześniejsze przejeżdżał na rowerze, a teraz postanowił uczynić to na kozie... znaczy też na rowerze, ale na rowerze ostatniego typu, jaki spodziewalibyście się zobaczyć na tego typu imprezie. Zresztą, sami popatrzcie:



No cóż... pomyślałem, że to będzie niezła motywacja w czasie ewentualnego kryzysu. Coś w stylu "jeśli sądzisz, że jest Ci ciężko, pomyśl, że jedzie z Tobą facet na składaku".

Wystartowaliśmy kilka minut po 20.00. Początki były dość łatwe, mimo lekkiego wiatru w twarz. Było bardzo ciepło, płasko, jazda była płynna. Dość szybko przeskoczyliśmy trzy osoby z pierwszej grupy (my byliśmy w drugiej) i nie niepokojeni przez nic (poza dzikiem, który jednak zawrócił na nasz widok, a także lisem) pojawiliśmy się o godz. 22:45  na pierwszym punkcie kontrolnym w Płotach (77 km). Szybkie formalności (pieczątka na karcie zawodnika), banan, baton i jazda dalej. Kolejny punkt - Drawsko Pomorskie (131 km) osiągnęliśmy o godzinie 1:03 i tam też dogoniła nas dość liczna ekipa składająca się z członków kilku grup. Ja z Tomkiem ruszyliśmy dalej, Piotrek został z grupą. Grupa ta już wkrótce nas dopadła i połknęła, znaczy, że się do niej przyłączyliśmy. Był to chyba najprzyjemniejszy fragment całego Ultramaratonu. Jazda w kilkanaście osób ze zmianami co 5 km była szybka i niezbyt męcząca. W ten sposób znaleźliśmy się w Pile (227 km) o godz. 5:11. Szybki posiłek już na ciepło, który próbowały nam obrzydzić strasznie tnące nas komary. Po ogarnięciu wszystkiego skierowaliśmy się na kolejny punkt - Nakło nad Notecią (288 km), gdzie zameldowaliśmy się o godzinie 7:50. Na miejscu ta sama załoga, co dwa lata temu. Bardzo wszystko fajnie ogarnięte. Po pewnym czasie spędzonym na tym punkcie pojechaliśmy do pierwszego, tzw. "dużego" punktu kontrolnego w Solcu Kujawskim (341 km). Duży punkt kontrolny tym różni się od pozostałych, że można tam się przepakować. Jak to działa?
W pakiecie startowym dostaje się dwa worki, do których można włożyć czyste ubrania na zmianę, coś do kąpieli itp. Z trzech istniejących dużych punktów kontrolnych należy wybrać dwa, zapakować do nich rzeczy, a samochody zabierają te rzeczy na wskazane przez zawodnika punkty. Na tych punktach następuje przepakowanie (np. brudne ciuszki wrzucamy do worka, z którego wcześniej wyjęliśmy czyste) i worek ten jedzie potem na metę.
Trochę dłużej nam tu zeszło, gdyż niektóre osoby korzystały z tego właśnie przepaka. Poza tym obiadek, do którego kupiliśmy sobie po piwku bezalkoholowym :). Pozbieraliśmy się i ruszyliśmy dalej. Niestety, od tego momentu skończyła się fajna jazda. Zaczęło padać, z minuty na minutę coraz mocniej. Prędkość spadła, jazda na kole kończyła się ciągłym zalewaniem twarzy wodą spod koła poprzednika, ale cóż... w zasadzie to standard na tej imprezie. Dwa lata temu też padało :).
Kolejny punkt kontrolny znajdował się w miejscowości Kowal (438 km) a droga do niego obfitowała w bardzo kiepskie nawierzchnie. Pełno dziur przy deszczowej pogodzie to bardzo kiepska sprawa, jeśli chodzi o tempo i komfort jazdy. Na punkt w Kowalu przyjechaliśmy w okrojonym składzie (grupa się niestety rozlazła już między Nakłem a Solcem) o godzinie 16:07. Punkt nowy, ale bardzo sprawnie działający. Następnym był duży punkt kontrolny w Łowiczu (518 km). Tam planowaliśmy dłuższy popas z noclegiem włącznie.
Dla mnie już od Solca jazda stawała się coraz mniejszą przyjemnością, a coraz większą udręką. Działo się tak z powodu pojawiających się dolegliwości. Coś mnie tknęło aby majstrować przy ustawieniu siodełka i skutek był niestety marny - obtarte pachwiny. Problem był w czasie jazdy na leżąco na lemondce, a musiałem tak jechać czasami, żeby dać odpocząć rękom. Na szczęście pomocna ekipa w Łowiczu pomogła mi zorganizować coś na te dolegliwości. Pan z serwisu ogarnął łańcuch od roweru, zjedliśmy, położyliśmy się spać na 2 godziny i ruszyliśmy (już tylko we trzech, z Tomkiem i Maćkiem) w dalszą drogę, do kolejnego punktu w Opocznie. Samopoczucie, pomimo snu miałem kiepskie, po kilkudziesięciu km prosiłem Kolegów o kwadrans na przystanku, bo zaczynałem zasypiać. Obudziłem się po 20 minutach i ruszyliśmy dalej. Chęć na sen minęła, ale jechało się słabo. W międzyczasie padało z przerwami, a drogi momentami też były bardzo słabe. W każdym razie nad ranem w niedzielę doturlaliśmy się do punktu w Opocznie (616 km). O moim stanie najlepiej chyba zaświadczy fakt, iż po raz chyba pierwszy w startach zacząłem rozpatrywać wycofanie się z dalszej jazdy. Spotkany na punkcie w Opocznie Znajomy nawet podpowiedział mi, abym się dotoczył do Sandomierza, gdzie punkt obstawiali nasi Koledzy którzy mogliby zabrać mój rower i bagaż, a mnie łatwiej byłoby wrócić. I chyba ta propozycja sprawiła, że się spiąłem i więcej chęci na takie rozwiązania do głowy mi nie przychodziły :).

Na dalszą drogę wyjechaliśmy już sami z Tomkiem. Jechało się tak sobie, w deszcz i w coraz bardziej pofałdowany teren. Trasa od Skarżyska dała mi porządnie w kość, ale o 10.32 byliśmy na kolejnym dużym punkcie w Starachowicach (695 km). Kolejny przepak, chociaż się zastanawiałem, czy warto, skoro zaraz wszystko zmoknie. Ale koszulkę z poprzedniej edycji BBT trzeba było założyć na finisz :). Obiadek, piwko bezalkoholowe i pogawędka z Komandorem, który tam się akurat znalazł (Tomek w międzyczasie uciął krótkiego komara). Przy okazji posiadacze małych GPS-ów byli proszeni o ich oddanie do naładowania (były dwa rodzaje, ja miałem duży). Głośne pytania "kto ma małego" (GPS-a oczywiście) wzbudzały wesołość wśród obecnych. Próbowałem Panią przekonać, że nawet jak ktoś ma małego, to się raczej nie przyzna, ale Pani nadal pytała :).

Po załatwieniu wszystkiego i najedzeniu się ruszyliśmy z Tomkiem w dalszą drogę. Deszcz padał nieustannie, ale po wyjeździe ze Starachowic przestał i już więcej nie dawał się nam we znaki. Tomkowi zamókł Garmin, więc musieliśmy się przerzucić na trasę w moim Locusie. Jazda zrobiła się znów przyjemna, mimo wielu stromych podjazdów. Na ulice wychodzili miejscowi i dopingowali. po drodze samochody zwalniały tempo zrównując się z nami i jadący nimi ludzie pytali, co to za impreza. Po usłyszeniu odpowiedzi bili brawa i życzyli powodzenia. Jazda drogą nr 9 i 79 to gwarancja dużego ruchu, ale wolę takie zapchane TIR-ami "międzystanówki" niż drogi na zadupiach z dziurami.
Punkt 16:00 i jesteśmy w Sandomierzu.



Przywitanie ze znajomymi z Rowerowego Lublina, konsumpcja bigosu, pogaduchy przy piwku bezalkoholowym, serwis łańcucha i jazda w kierunku Łańcuta. Trochę się dłużyło, duża część trasy to bardzo ruchliwa droga nr 19, ale o godzinie 22:04 byliśmy na miejscu.
Łańcut był nowym punktem kontrolnym, co dało się odczuć w kilku aspektach. Po pierwsze - znalezienie obiektu zajęło nam trochę czasu. Po drugie - lokal był obstawiony wewnątrz jakimiś roślinkami i organizatorzy prosili o nie wprowadzanie rowerów, aby ich nie zniszczyć. Cóż, trzeba było grzebać w sakwach po ciemku, dobrze, że chociaż nie padało. Wewnątrz ktoś wstawił pompowany balon, którego aparatura dość głośno pracowała i nie dawała zasnąć ludziom na przygotowanych do tego miejscach. Także personel uciszył się dopiero po zwróceniu uwagi. Cóż, pierwsze koty za płoty. Następnym razem będzie na pewno lepiej. O ile w Sandomierzu załogę stanowili rowerzyści, którzy jechali wcześniej BBT i wiedzieli, czego potrzebuje zawodnik na punkcie, tak tutaj będą musieli jeszcze się z paroma kwestiami zaznajomić. Ale nie wolno odmówić im zaangażowania.
Na tym punkcie postanowiliśmy pospać godzinkę. Kiedy się zbieraliśmy, stwierdziłem, iż nie mam powietrza w tylnym kole. Szybka akcja ze zmianą dętki (duża pomoc Tomka, który miał pompkę stacjonarną) i jazda w kierunku Birczy. Ten odcinek był już dość ciekawy, bo zawierał mocniejsze podjazdy (w tym jeden o długości 6 km i nachyleniu w porywach 12%). Fajnie się rozgrzałem na nim, ale potem zaczęło się robić zimno i pojawiła się mgła, która zaczęła się osadzać na okularach. Trzeba było jechać bez nich.

Około 5 rano dotarliśmy do Birczy (928 km), a po drodze musiałem dopompowywać koło, gdyż znów uciekało powietrze. W Birczy kolejna zmiana dętki i przy pięknym poranku skierowaliśmy się do Ustrzyk Dolnych.



Tutaj też było ciekawie, bo wyjeżdżając z pełnymi żołądkami od razu zaczęliśmy mocną wspinaczkę na lokalne asfalty. Przez kilka km mieliśmy niezły rollercoaster z podjazdów i zjazdów, ale przy wreszcie pięknej pogodzie nie było to już aż tak męczące. Potem prosta już w zasadzie droga do samych Ustrzyk, ale zaczęło wychodzić zmęczenie. Nie było siły na pedałowanie, trzeba było zrobić postój na batonika. Kilka minut po 8:00 byliśmy w Ustrzykach Dolnych i po krótkiej przerwie wyruszyliśmy na ostatni etap na metę do Ustrzyk Górnych.

Tutaj już jechaliśmy w zasadzie oddzielnie, gdyż Tomek szybciej podjeżdżał a ja szybciej zjeżdżałem. Duży ruch, roboty drogowe, trochę podjazdów, ale ok. 10 km przed metą jechaliśmy już równo. O godzinie 11:09 wjechaliśmy razem na metę, przywitani biciem dzwonu i oklaskami od osób będących na mecie. Po gratulacjach udaliśmy się do biura w celu potwierdzenia przybycia, oddania GPS-ów i odebrania medali.

Radość na mecie ogromna, bóle i złe chwile poszły w niepamięć. Warto było się umęczyć i nie poddać w chwilach słabości. Przyjemnie jest siedzieć sobie przy piwku (już normalnym) i obserwować wjazdy na metę pozostałych zawodników.



Dwie edycje tego samego Ultramaratonu, a jakże inne! W pierwszej prawie całą trasę jechałem sam, tutaj zawsze była obok przynajmniej jedna osoba. Warunki atmosferyczne porównywalne - wtedy też padło przez ok. dobę. Ale pomimo tego, że wtedy było mi trudniej, miałem mniejsze skłonności do rezygnacji. Tym razem takie się pojawiły, ale udało się poprawić czas sprzed dwóch klat o prawie 5 godzin! I bądź tu człowieku mądry! :)

Czas przejazdu brutto: 62:59
Czas sprzed dwóch lat: 67:55
Poszło wyraźnie lepiej ;)

Dziękuję Wszystkim za śledzenie akcji i wiadomości dodające otuchy. Przydały się :)

Gdyby ktoś się kiedyś wybierał, to polecam gorąco! Naprawdę warto. Super atmosfera, porządna organizacja, czegóż chcieć więcej? Nic, tylko siadać na rower i jechać. Skoro facet na kozie dał radę, skoro już na trzecim ultramaratonie startuje para na tandemie (Facet Jarek i niewidoma Dziewczyna Patrycja) i dają radę przejechać, to jakie Wy macie powody, aby nie spróbować? ;) Fakt, że dotarliście do końca tej relacji jest najlepszym dowodem, iż nadajecie się na długodystansowców ;).

"Chodź na rower" - mówili. "Będzie fajnie" - obiecywali.

I mieli rację! Było fajnie! :)


Komentarze
Jeszcze raz gratulacje i dodaję że jestem dumny należąc do SzoSza z takimi ludźmi jak Ty. Wrzuć to na Grupę na FB szosza Igor - 14:09 wtorek, 1 września 2020 | linkuj
Dzięki :)
mariox
- 14:04 sobota, 29 sierpnia 2020 | linkuj
Przeczytałem cały tekst i jest super napisany.
siwobrody
- 13:17 sobota, 29 sierpnia 2020 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa woscs
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]