thewheel

blog rowerowy

mariox z miasta
km:100233.75
km teren:848.20
czas:226d 04h 12m
pr. średnia:18.27 km/h
podjazdy:439260 m

Moje rowery

Znajomi

Szukaj

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mariox.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2020

Dystans całkowity:852.19 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:40:22
Średnia prędkość:21.11 km/h
Maksymalna prędkość:65.52 km/h
Suma podjazdów:1643 m
Suma kalorii:12967 kcal
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:94.69 km i 4h 29m
Więcej statystyk

Ciechanów

Sobota, 30 maja 2020
km:194.91km teren:0.00
czas:08:35km/h:22.71

Najpierw wmordewind, a potem deszcz

Wtorek Ride

Wtorek, 26 maja 2020
km:59.12km teren:0.00
czas:02:07km/h:27.93

Pułtusk

Sobota, 23 maja 2020
km:160.20km teren:0.00
czas:07:25km/h:21.60

Wtorek Ride - ustawka z "Sz-Sz"

Wtorek, 19 maja 2020
km:58.83km teren:0.00
czas:02:01km/h:29.17

Po mieście

Niedziela, 17 maja 2020
km:25.73km teren:0.00
czas:01:49km/h:14.16

Serock - Nieporęt

Sobota, 16 maja 2020
km:109.31km teren:0.00
czas:04:55km/h:22.23

Wtorek Ride - ustawka z grupą "Szosowe Szaleństwo"

Wtorek, 12 maja 2020
km:58.70km teren:0.00
czas:02:26km/h:24.12

Lajtowa niedziela

Niedziela, 10 maja 2020
km:85.32km teren:0.00
czas:03:59km/h:21.42

Dookoła Jeziora Śniardwy

Piątek, 1 maja 2020
km:100.07km teren:0.00
czas:07:05km/h:14.13

Wypad z cyklu "nieplanowane, ale przygotowane". No bo na ciekawą przygodę zawsze jestem przygotowany :)

Troszkę tytułem wstępu:

Przygoda teoretycznie nie miała być przygodą, tylko innym miejscem wykonywania pracy zdalnej. Tak, dwa tygodnie tego typu pracy w Warszawie mogło z czasem okazać się nużące (chociaż sama praca zdalna, pomimo tego, że się przed nią wcześniej broniłem rękami i nogami okazała się całkiem znośna, a co najważniejsze bardziej efektywna, niż mi się mogło wydawać).
Na szczęście z rutyny wybawiła nas (tzn. mnie i Dorotkę) Koleżanka z Pracy - Agnieszka. Jej Rodzice jakiś czas temu wybudowali dom na Mazurach i w tym właśnie domu, zlokalizowanym w Wejsunach, kilka kilometrów od Rucianego - Nida zaproponowała nam kontynuację pracy zdalnej.
Pierwszy rzut oka na Mapę i od razu rzuciła się w oczy obecność największego jeziora w Polsce - Jeziora Śniardwy. Szczerze mówiąc, kiedy tylko uświadomiłem sobie że tak blisko mamy aż taką atrakcję - to już wiedziałem, że musimy to objechać :). Oczywiście, wiadomo było, że zwiedzimy niejedno miejsce, ale to miało być danie główne całej wyprawy. W linii prostej mieliśmy do niego zaledwie kilka kilometrów :). 

Z takim nastawieniem (i z lekkimi obawami o zasięg, niezbędny do komfortowej pracy zdalnej) spakowaliśmy do samochodu rowery i w sobotę, 25 kwietnia pojechaliśmy do Wejsun. Na miejscu okazało się, że domek, w którym mieliśmy mieszkać to kawał porządnej i bardzo dobrze wyposażonej hacjendy, a zasięg LTE był taki, że można było smażyć jajka bez użycia patelni i kuchenki ;). Jednym słowem wszystko przerosło nasze oczekiwania.



Plan był taki, aby w dni robocze pracować, a czas na tygodniu po pracy (oraz w dni wolne) spędzać na rowerze i zwiedzać okolicę. Tak też czyniliśmy, a w wycieczkach rowerowych niejednokrotnie uczestniczyła nawet nasza Koleżanka Agnieszka (miała w szopie kilka rowerów typu "koza", ale dawała dzielnie radę, a na "kozie" sam regularnie jeździłem do pobliskiego sklepu na zakupy). W ten sposób udało się objechać kawał okolicy, gdyż pogoda dopisała (jeden dzień tylko padało i było zimno). Wycieczek było więc sporo, ale wróćmy do tej najważniejszej.

Dookoła Jeziora

Objazd Jeziora Śniardwy zaplanowaliśmy na piątek, 1 maja. Miało teoretycznie nie padać i temperatura też miała być w sam raz do jazdy.
Ponieważ nie wiadomo było do końca jak będzie wyglądała trasa, ciężko było oszacować czas przejazdu. Podczas wcześniejszych wyjazdów (np. dwa dni wcześniej dookoła Jeziora  Nidzkiego) trafiały się piachy, które mocno spowalniały jazdę. W związku z tym na wszelki wypadek zawsze preferuję wcześniejszy start, żeby mieć ewentualny zapas czasu (Dorotka woli raczej dłużej pospać, ale przeważnie udaje mi się Ją przekonać do moich koncepcji ;). 
Ustawiliśmy sobie budzik na 7.00 i o 8.23 wyjechaliśmy z Wejsun (nie mam aż takiej pamięci do godzin wyjazdów, ale Strava, przy pomocy której rejestrowałem przejazd już tak :). Kierunek - na początek wschód. Trasę ściągnąłem sobie stąd:

https://rowery.trojmiasto.pl/100owka-dookola-jeziora-Sniardwy-n126078.html

po czym wgrałem sobie plik *.gpx na zainstalowanego w smartfonie Locusa Pro i starałem się jej trzymać, chociaż nie do końca, z uwagi na to, że wcześniej byliśmy w niektórych miejscach blisko nas, więc te akurat tego dnia odpuściliśmy. Należy do nich miejscowość Niedźwiedzi Róg, który swoją drogą polecam do odwiedzenia.
Początkowo było pochmurno i troszkę rześko, ale w miarę żwawa jazda sprawiła, że Dorota zaczęła szybko wyskakiwać z części garderoby. Po drodze mijaliśmy masę żurawi i innego ptactwa, sarny, jelonki, raz się trafił łoś... zwierzęta chyba trochę ośmielone tym, że do niedawna mało kto chodził po lesie. Ale niestety, zanim wymontowałem telefon z uchwytu, aby zrobić im zdjęcie, znikały.

Tego dnia prognozy zapowiadały wiatr południowo - wschodni, wiejący z prędkością 20 - 25 km/h, czyli w pierwszej fazie jazdy miał być to całkiem zdrowy "wmordewind". Na początek trasa wiodła przez las, więc uciążliwość wiatru była mało odczuwalna. Pierwsze kilometry to przyjemna leśna droga, wzdłuż której drzewa dopiero zaczynały się pokrywać świeżą, wiosenną zielenią. Widok niezwykle przyjemny i kojący wzrok, a także bardzo mocno zachęcający do dalszej jazdy.



Po przebyciu lasu dotarliśmy do pierwszego na trasie punktu, w którym można było zobaczyć Jezioro, ale nie Śniardwy, tylko Seksty. Dojechaliśmy do miejsca oznaczonego na mapie mianem "Binduga Młyńska". Było to pole biwakowe, które normalnie tętniłoby życiem (był to w końcu długi weekend), ale jak wiemy, tej wiosny wszystko jest nie tak, jak bywało wcześniej. Z uwagi na obostrzenia w ramach walki z koronawirusem pozamykane były hotele i pensjonaty, więc turystów było niewielu. W tym jednak miejscu były już samochody campingowe i kilka osób próbowało coś z tego weekendu wycisnąć. Koło pomostu cumowała nawet żaglówka.



A my jedziemy dalej. Wykręcamy na południe, gdzie w osadzie o nazwie Kierzek mijamy grób żołnierza z czasów I Wojny Światowej, po czym kierujemy się na miejscowość Karwik, gdzie kilka dni wcześniej oglądaliśmy Śluzę na kanale Jeglińskim. Tym razem ją odpuściliśmy, ale warto zajrzeć.
Kolejne kilometry to już asfalt. Na dodatek wyjeżdżamy na dłużej z lasu i tracimy osłonę w postaci drzew. Wieje mocno w twarz, ale wiemy, że niedługo to się zmieni.
Najpierw dojeżdżamy do międzystanówki (Droga Krajowa nr 63) po to, aby w Sczechach Wielkich skręcić na Zdory. Tam asfalt się skończył i znów jazda po polnej drodze. Trochę piaszczystej, ale do przejechania. Za Zdorami, jadąc w kierunku miejscowości Kwik odbiliśmy na Wysoki Brzeg. Było to jedno z najciekawszych widokowo miejsc na całej trasie. Brzeg tam był rzeczywiście wysoki - kilkumetrowa skarpa, z której spomiędzy drzew rozciągał się piękny widok na całe Jezioro Śniardwy! Koniecznie trzeba tam skręcić.
W normalny długi weekend byłyby tam zapewne tłumy spacerowiczów i wielbicieli grilla. Tym razem byliśmy tylko we dwoje.
Kiedy tam dotarliśmy, zza chmur wyszło Słońce, które już nie chowało się do końca dnia. Idealnie, w samą porę!




Dalej w kierunku Kwika zastaliśmy drogę piaszczystą, przeoraną jak nie gąsienicami, to oponami traktorowymi, po której jazda nie była zbyt przyjemna, a na dodatek ktoś wpadł na pomysł, aby postawić znak ograniczający prędkość do 30 km/h! Wyobrażam sobie zawieszenia osobówek, którymi kierowcy rozpędzają się do prędkości większej, niż 20 km/h :).
Potem znów droga terenowa wzdłuż Jeziora, ale dostęp do brzegu był trudny, bo mocno zarośnięty. Po drodze spotkaliśmy pierwszego turystę na rowerze. To chyba najlepszy obraz pustki, jaka panowała w tej okolicy z uwagi na pandemię.
Po tym odcinku znów czekał nas kawałek asfaltem. Przejechaliśmy przez miejscowość Guty, dość długo się ciągnącą i leżącą przy samym Jeziorze. Po drodze mijaliśmy plaże, ośrodki, ale wszędzie wrażenie, jakby to nie był maj, a późny wrzesień - bardzo mało ludzi. Ale widoki na Jezioro piękne. Przy okazji ciekawie wyglądający hotel, lub pensjonat (zdjęcie poniżej).




Dalej znów asfaltem, aż do najbardziej wysuniętego na wschód punktu Jeziora Śniardwy. Mijamy ten punkt i następuje zmiana kierunku jazdy do kierunku wiejącego wiatru. Robi się cichutko i cieplutko :).



W Okartowie mijamy nieczynny most kolejowy, po czym w Wężewie zjeżdżamy z drogi asfaltowej, najpierw na gorszy asfalt a potem na drogę szutrową, która zamienia się w drogę polną. Droga troszkę faluje, są lekkie podjazdy i zjazdy, całość bardzo przyjemna. Z czasem droga robi się coraz mniej wyraźna, aby przez krótką chwilę zniknąć całkowicie, ale troszkę na azymut, przez jakieś krzaczory udaje się złapać jej dalszy ciąg. Kolejny cel - Siwy Róg. Miejscowość, jak wiele innych, tzw. "poniemieckich" częściowo mocno zapuszczona, ale musi być chyba mekką kitesurfingowców. Kilku było, kilku nawet pływało. Fajny sport. Zrobiliśmy sobie tam krótką przerwę, bo przyjemnie było na to popatrzeć.





Po chwili postoju pojechaliśmy dalej w kierunku zachodnim. Droga wiodła najpierw koło Jeziora Tuchlin jakimś koszmarnym, nie remontowanym chyba od czasów wojny asfaltem a potem przez pola, aby poprowadzić do lasu, w którym po drodze mijamy Rezerwat Czapliniec. Jakieś dwa - trzy kilometry do miejscowości Łukajno to już odcinek rozpadającej się drogi z kamieni, która też pamięta lepsze czasy. Na szczęście oponki terenowe o rozmiarze 29X2.2 dają radę. 
W miejscowości można wejść na wieżę widokową, aby móc popatrzeć na rezerwat nad jeziorem o tej samej nazwie. Jest też widok na Śniardwy, ale dojście do niego jest zamknięte (wiedzie przez jakiś nieczynny ze wspomnianych powodów ośrodek). Kiedy wyjeżdżamy, na środku drogi trafiamy na przeciągającego się leniwie koteczka :)




Kolejny cel - Mikołajki. Droga wiedzie znów przez las - bardzo przyjemny odcinek. Potem las się kończy, ale po drodze mijamy pole pokryte mleczami - super widoczki.




Do Mikołajek wjeżdżamy od strony wschodniej bulwarem, który jest jednym wielkim placem budowy. Czasem trzeba przejechać przez masę piasku, czasem przez wysokie krawężniki, ale wygląda na to, że już wkrótce budowa się skończy i miejsce będzie fajnie wyglądało. Ludzi tradycyjnie już garstka, tak samo jak i niewiele żaglówek na nabrzeżu.




Po drodze szukamy miejsca, gdzie można byłoby napić się kawy, Znajdujemy lokal "Bart", gdzie można zamówić wszystko, ale na wynos. Obsługa przeprasza, mówiąc, że chętnie pozwoliliby na wypicie kawy, ale boją się 'życzliwych", którzy z pewnością niezwłocznie doniosą. Zamawiamy dwie kawki na wynos i kierujemy się na drugą stronę zatoki, na miejską plażę w celu wypicia kupionego wcześniej piwa regionalnego (jednego na dwoje :). Na plaży tradycyjnie - jesteśmy jedynymi osobami.




Po wypiciu piwka i posileniu się kanapkami oraz batonami jedziemy zachodnią stroną zatoki w kierunku promu do Wierzby. Planowaliśmy skrócić trasę pokonując cieśninę pomiędzy jeziorami Mikołajskimi i Bełdany promem, który wg informacji zamieszczonej przez władze lokalne ma kursować od pierwszego maja. Jak się na miejscu okazało kursuje owszem, od pierwszego, ale czerwca. Taka ciekawostka, gdyby ktoś się wybierał :)



Brak promu sprawił, że kontynuowaliśmy jazdę wzdłuż Bełdan na południowy zachód. Trasa na szczęście z nawiązką rekompensowała fakt, iż prom nie działał. Wiodła najpierw skarpą nad Jeziorem Bełdany, z której rozciągały się fajne widoki, poprzez Iznotę, gdzie można było popatrzeć na piękną rzekę Krutynię, mekkę kajakarzy. Jednym słowem, nie było powodów do narzekania, że doszło kilkanaście kilometrów. Po drodze mieliśmy jeszcze piękne widoki na Bełdany na jednym z miejsc biwakowych oraz w miejscowości Gąsior.





Ostanie kilometry drogi to jazda na południe w stronę Wygryn i Rucianego, aby z tego ostatniego skierować się już na północ, na Wejsuny. Droga wiodła głównie szutrówką, po której jechało się tak sobie, ale nie było jakiejś tragedii. Było kilka podjazdów, ale łagodnych i trochę urozmaicających jazdę. Po drodze minęliśmy kilka malutkich jeziorek, z których najładniejsze to chyba Jezioro Sęczek.



Po 8 godzinach i 42 minutach zjechaliśmy do naszej bazy (zahaczywszy jeszcze po drodze o sklep spożywczy w Wejsunach). Czas efektywny jazdy - 7 godzin i 5 minut, dystans 100,07 km.



Tempo rekreacyjne, nastrój błogi, cały dzień spędzony bardzo przyjemnie. Tereny urocze i atrakcyjne turystycznie, aczkolwiek ruch w zasadzie żaden, jak po sezonie. Z jednej strony może i komfort jazdy w takich warunkach jest większy (nie tyle na szlakach w terenie, co na odcinkach asfaltowych, gdzie ruch samochodowy był również niewielki), ale jakoś dziwnie mimo wszystko. Mam nadzieję, że to się zmieni i więcej osób będzie mogło cieszyć się tymi pięknymi miejscami.

Jeśli ktoś dotrwał do tego mojej relacji to szczerze gratuluję :) i oczywiście serdecznie dziękuję. Może jeszcze kiedyś jakąś popełnię :).
Przy okazji - podziękowania dla Koleżanki Agnieszki za gościnę.

Zdjęcia robione otwieraczem do piwa, więc jakość taka, a nie inna :).

Jeszcze raz dziękuję i do następnego :).

Mariusz